Kolosy 2013

„W końcu coś tu napisał” – to pewnie pomyśli zdecydowana większość z Was, gdy zobaczy ten wpis. Przepraszam, że nic nie wrzucam, ale po prostu czekam na nową odsłonę bloga, która powinna być już miesiąc temu tylko klasycznie jest poślizg. Co mnie skłoniło do napisania? Kolosy 2013.

Spotkania podróżników jak co roku odbyły się w Gdyni i w świadomości wszystkich króluje przekonanie, że to największa i najlepsza impreza tego typu w Polsce. Jednak prawda jest nieco inna. Owszem impreza największa, ale niestety do miana najlepszej, to jej strasznie daleko. Ale po kolei. Gorączka wysyłania zgłoszeń zaczyna się już w styczniu, ponieważ 15 stycznia upływa termin podany na stronie. To czy jest przestrzegany to już inna sprawa, bo jak to zwykle bywa, znajomi królika mogą je wysyłać dużo później. Kolejna sprawa, która irytuje chyba wszystkie osoby zgłaszające się do Kolosów, to sposób i termin ogłoszenia wyników. Domyślam się, że agencja Mart, która organizuje Kolosy (razem z miastem Gdynia) dostaje setki zgłoszeń, ale jeśli organizuje się wydarzenie tego formatu, to powinno się zachować chociaż odrobinę profesjonalizmu. Brak strony internetowej agencji to jedno a rozmowy z Panem Janowskim, kiedy będą ogłoszone wyniki, to drugie. Sam rozmawiałem z nim jednego dnia i poinformował mnie, że będą jutro. W rzeczywistości były 2 tygodnie później. O ile w moim przypadku straciłem jedynie promocyjne loty w terminie, kiedy były Kolosy, to już na przykład znajoma z Anglii, która również wysyłała zgłoszenia i też zgłosiła się z niesamowitą podróżą, musiała zrezygnować, bo dwa tygodnie przed nie było już lotów do kraju. Drugą sprawą, która de facto jest tajemnicą poliszynela i o której wie większość starych wyjadaczy festiwalowych, to sposób wypełniania wniosków na Kolosy. Znajduje się tam między innymi pytanie o zaplanowane festiwale w I kwartale bieżącego roku. Nawet jeśli masz coś swoim grafiku, to lepiej zostawić puste pole. Zwłaszcza jeśli planujesz występować np. na Włóczykiju, który moim zdaniem aspiruje do najlepszego festiwalu w tym roku. Organizatorzy Kolosów po prostu krzywo patrzą na osoby, które promują się również na innych imprezach.

Kolejną komedią, o której większość ludzi nie wie, to głosowanie na zdjęcia w konkursie Fotoblog. Oczywiście wiadomo, że jeśli z ktoś dostanie się do finałowej 24ki, z której połowa zdjęć ma zostać wybrana na podstawie głosowania internetowego, to poprosi swoich znajomych o glosowanie kilka razy dziennie.Ba! Brak zabezpieczeń na stornie pozwalał na głosowanie na swoje zdjęcie praktycznie do oporu z jednego komputera. Niestety, organizatorzy nie wzięli tego pod uwagę ani nie zrobili prostych zabezpieczeń pozwalających glosować wyłącznie raz z jednego adresu IP. A żeby było jeszcze śmieszniej to zacytuję słowa organizatorów na ich profilu na FB. „W internecie krążą nawoływania do głosowania na siebie, powstają nowe konta … Kochani, jeśli to ma być zabawa pod hasłem „kto więcej ludzi zachęci do głosowania na siebie” to podchodźmy do niej z dystansem. My i tak regulaminowo wybierzemy połowę zdjęć, starając się to zrobić zgodnie ze swoim sumieniem i posiadaną wiedzą. Nikogo nie będziemy preferować. Państwa także namawiamy do głosowania na zdjęcie a nie na osobę. Żadne zabezpieczenia nie są szczelne. Możemy tylko liczyć na Państwa dobrą wolę.” Nie oszukujmy się. Procent osób, które wejdą na stronę i zagłosują na zdjęcie, a nie na osobę jest znikomy. Jeśli w ogóle taki istnieje.

No i na koniec perełka. Kolejki. O ile w piątek nie było żadnych, bo jest to dzień, kiedy z rana większość stanowią szkoły,które na przerwie o 13.00 „kończą zajęcia”, to w weekend jest dramat.W sobotę o godzinie 14 kolejka sięgała praktycznie aż do sklepu Real, który znajduje się prawie pół kilometra od hali. Jest to o tyle przykre, że masa osób przyjechała do Gdyni z całej Polski i koniec końców cmoknęli przysłowiową klamkę. Oczywiście pojawiają się głosy, że należy przenieść imprezę na Ergo Arenę, gdzie zmieści się dwa razy więcej osób, ale tak się na 100% nie stanie. Przede wszystkim dlatego, że miasto Gdynia nie może sobie pozwolić na stratę tak kultowej imprezy. Co można zrobić? Biletować! I z całym szacunkiem, ale tłumaczenie, że jest to impreza niekomercyjna i dlatego nie można tego zrobić, wstawmy między bajki. Dzięki temu będzie możliwy odsiew osób, które pojawiły turystycznie, „bo za darmo”, a nie żeby w rzeczywistości posłuchać o podróżach. To za czym bym obstawał, to z pieniędzy uzyskanych z biletów stworzyć porządny grant lub kilka mniejszych. W tym momencie jedyna nagroda pieniężna to nagroda im. Andrzeja Zawady, która wynosi 15 tys. złotych. Już pomijam fakt, że nazywana jest nagrodą dla młodych podróżników (tj. wg. organizatorów do 35 lat.), ale prawda jest taka, że jeśli ktoś organizuje naprawdę wielkie ekspedycje to 15 tys. to śmieszna kwota. Przykład? Na rozdaniu nagród wywołano na scenę jednego z eksploratorów jaskiń podwodnych, który dostał od National Geographic grant wysokości 21 tys. euro! i to już jest sensowna kwota. Jeśli na Kolosach za karnet na cały dzień płaciłoby się 30zł i byłby komplet widzów, to można byłoby uzyskać środki na jednorazowy grant 300 tys. złotych (30zł x 5000 miejsc x 2 dni. piątku nie liczę z powodów wypisanych wyżej). A może w ogóle do samych statuetek i tabliczek pamiątkowych dołączyć nagrodę pieniężną? No ale to tylko moje obiekcje, które pewnie nigdy nie dotrą do organizatorów.

Co ja wyniosłem z Kolsów? Niespecjalnie wiele. Podróże na papierze wyglądają nieziemsko, ale mało kto potrafi o nich opowiadać tak, żeby publiczność nie zasypiała z nudy. Być może to to tylko moje odczucie, ale jeśli ktoś analizuje mi pokrywę śnieżną, to momentalnie zasypiam. Nagrodzeni zasłużenie, ale już na pierwszy rzut oka widać, że nagrodzeni albo mieli masę czasu, albo pieniędzy. Polecałbym jednak wrócić do wcześniejszej formuły kiedy to do Kolosów mogła być nominowana jedynie wyprawa, która rozpoczęła się i zakończyła w roku ubiegłym. Bardziej fair.

Boli, że nie zostali wyróżnieni tacy ludzie jak Damian Wagabunda, którego film był naprawdę świetnie zrobiony, a nie został nawet do Kolosów nominowany. Boli, że wyróżnienia nie dostali Los Wiaheros, którzy pokazują, że można pracować, podróżować, świetnie o tym pisać i dzielić się z innymi na bieżąco. Boli, że wyróżnienia nie dostała żadna kobieta, chociaż by po to, żeby walczyć ze stereotypami samotnie podróżującej płci pięknej. Boli, że sam niczego nie dostałem, ale czuję, że Kolosy zdecydowanie wygrałem. Czemu?

Tak naprawdę dopiero w tym roku poznałem Was. Czytelników tego bloga i autostopowiczów. To z Wami wolałem wyjść w czwartek, piątek czy sobotę wieczorem, podczas gdy inni prelegenci kisili się we własnym sosie na eleganckim bankiecie. Wygrałem, bo po prezentacji podchodzili do mnie uczniowie podstawówek, gimnazjów, liceów i mówili, że też chcą podróżować autostopem. Wygrałem, bo być może inni dojdą do wniosku, że można zwiedzać świat niekoniecznie będąc zawodowym podróżnikiem, a zwykłym autostopowiczem.

Przemek.

P.S Na dniach wrzucę filmik z podróży, nową odsłonę bloga i projekt podróżniczy na kwiecień 🙂

Categories: Autostopem przez życie | Tagi: , , , , , , , , , , | 17 Komentarzy

Ostatni miesiąc

Dramat! Mówię Wam! Na blogu kompletnie nic nie pisałem od blisko miesiąca, bo po ludzku nie miałem czasu nawet na najkrótszego posta. Wprawdzie z uczelnią sobie poradziłem i mam piękną, hologramową naklejkę na legitymacji, więc studentem jestem co najmniej do 31 marca, ale i tak roboty miałem mnóstwo.

To co zajęło mi najwięcej czasu, to oczywiście prezentacje. Najpierw jedenaście w Gdańsku, a później dwie w Gdyni i jeszcze jedna w Malborku. Później wizyta w Warszawie, gdzie miałem spotkanie w sprawie książki i powrót do Gdańska. Ledwo co wypocząłem i odwiedziłem uczelnię, a już zacząłem rajd po Polsce. W ostatni poniedziałek Olsztyn, później Łódź, Toruń, Poznań i na koniec Kraków. Dziewięć prezentacji, czyli dużo opowiadania i jeszcze więcej integracji. Poznałem masę strasznie pozytywnych i podróżujących tak jak ja osób. Na spotkaniach po prezentacjach spotykaliśmy się, opowiadaliśmy sobie przygody z naszych podróży i spokojnie piwkowaliśmy.

Nie licząc lekkiego syndromu dnia poprzedniego gdy łapałem stopa, jechałem busem czy pociągami było super. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że większość osób, które przychodziły na prezentacje, to osoby, które tego bloga czytały. Niejednokrotnie zdarzały się też pytania pod koniec nawet nie związane z podróżą, tylko właśnie z tym co opisywałem np. „Czemu nie opowiedziałeś historii z psami?” Fajnie było zobaczyć Was, czyli osoby, którym się w jakiś sposób zwierzałem i które ze mną podróżowały i mnie poznawały. Mam nadzieję, że to jaki jestem „na żywo”, Was nie zniechęciło do czytania moich wypocin:)

Do końca grudnia będę raczej mało aktywy na blogu, ale nie dlatego, że nie mam co pisać, bo artykułów na bloga mam gotowych już całą masę, ale dlatego, że sporo się zarówno tutaj jak i w moim życiu ostatnio zmienia. Na pierwszy ogień idzie ten blog, a właściwie ten dziennik z podróży. Przestał mi wystarczać, więc najpóźniej za miesiąc przejdzie generalny remont. Nowa szata, nowe pomysły i artykuły związane nie tylko z moimi podróżami, ale również z tematami około podróżniczymi.

Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla:
Tomka, Olka, AKT, Kasi i Wasi za Olsztyn.
Dla Izy, Politechniki Łódzkiej, Pubu Keja, Marcina, Kasi i Niebostanu za Łodzi
Dla Maćka, Liceum Akademickiego, koła e-biznesu, Agi i Kingi za Toruń
Dla Agi, Kasi, Leszka, DKMS i wszystkich w Minodze za Poznań
Dla Justyny, całego IAESTE AGH, Wojtka, Roberta i Klubu Podróżnika przy CKS za Poznań

Dziękuję jeszcze raz wszystkim za tak liczną obecność za każdym razem!:)
Przemek Pasha Skokowski

Categories: Autostopem przez życie | 3 Komentarze

No nie wierzę

Każdy, kto choćby jednym okiem śledził ostatnio wydarzenia na Facebook’owym fanpage mojego bloga, zdaje sobie sprawę, że w moim życiu wydarzyło się ostatnio sporo.

Wszystko zaczęło się w niedzielę, gdy to postanowiłem się zerwać wcześniej z uczelni i pojechałem na ostatnie kilkadziesiąt minut ogólnopolskiego zjazdu blogerów „Blog forum Gdańsk”, gdzie na gali wieńczącej spotkanie, miało być ogłoszenie wyników konkursu na najlepszy blog gdański. Szanse miałem małe, ale zależało mi naprawdę bardzo mocno. Niestety, w czasie gdy trwało pięciodniowe głosowanie, ja opalałem się na plaży Ngapali oraz kląłem na zerwane mosty w południowej Birmie i często nie było mowy o prądzie, a co dopiero o internecie. Na szczęście udało mi się raz wrzucić prośbę o głosowanie i jak teraz widać poskutkowało.

W  klubie B90 pojawiłem się 16.30 czyli mniej więcej na 30 minut przed końcem ostatniej debaty, podczas której uświadomiłem sobie, że moja znajomość tzw. „blogosfery” jest znikoma. Patrząc na ludzi dookoła, którzy w zdecydowanej większości piszą blogi o modzie, kuchni lub szeroko pojętym „Lajfstajlu” zdałem sobie sprawę, że mój blog nie jest zwykłym blogiem, a raczej po prostu dziennikiem z podróży. W końcu na scenie kilka osób skończyło debatować na temat tego czy warto korzystać z blogów do pomocy ludziom potrzebującym (wbrew pozorom opinie były skrajnie różne, w tym takie, że powinno się pomagać jedynie znajomym, a od innych się odcinać) i rozpoczęła się gala zamykająca całą imprezę. Na początku poinformowano, że w konkursie brało udział 77 blogów, które w sumie zebrały kilkanaście tysięcy głosów i dopiero wtedy zaczęto wyczytywać wyróżnionych. Na scenie pojawili się autorzy trzech wyróżnionych blogów. Dwóch z nich wcześniej nie znałem tj. „Wittamina W” oraz „Kochamy Żuławy” ale czytałem bloga „Ruszaj w drogę„, który prowadzą moi znajomi Maciek i Kasia Marczewscy.

Gdy przyszła kolej na wyczytanie głównych nagród, to siedziałem już jak na szpilkach, bo zdawałem sobie sprawę, że główną pretendentką do nagrody jest „From movie to the kitchen”, który wygrał w tym roku konkurs na najlepszy blog w Polsce oraz popularne „Porysunki”, które zgromadziły wokół siebie kilkudziesięciotysięczną społeczność. W końcu przeczytali – „Autostopem przez życie”. Normalnie aż podskoczyłem i mamrocząc pod nosem typowe dla mnie w momentach ekscytacji „Fuck yeah!„, poszedłem na scenę. Po jakże śmiesznym i kompletnie niespodziewanym żarcie prowadzącego „Czy Przemek dojechał do nas już autostopem?” wszedłem na scenę i tak się zestresowałem, że koniec świata. Występowałem już przed dużo większą publiką, ale byłem w takim szoku, że zapomniałem języka w gębie i plotłem trzy po trzy. Na szczęście coś tam z siebie wydusiłem i uścisnałem dłoń każdej osoby na scenie, a gdy przyszła kolej na wręczanie nagród, to dostałem wielką dyktę z rysunkiem autostopowicza i napisem „Autostopem przez życie”, statuetkę i coś czego się nie spodziewałem, czyli uścisk dłoni prezesa wydawnictwa „Muza” oraz ofertę napisania książki. Jeszcze jak schodziłem ze sceny, to trzęsły mi się ręce, ale usiadłem z boku, zacząłem się ogarniać i dzwonić do rodzinki.

blog nagroda blog nagroda 2 blog4 blog 3

Po całej gali była jeszcze chwila na wspólne zdjęcia, krótkie wywiady i chwilę rozmowy ze znajomymi, a następnie po prostu poszedłem na tramwaj i wróciłem do domu, gdzie dykta i statuetka trafiły do kąta, a ja się wziąłem za przygotowywanie prezentacji na Wielki Poniedziałek. Czemu wielki? Otóż poniedziałek miał być pierwszym dniem moich prezentacji z podróży. Miałem super wielką tremę, bo pierwsze tego typu spotkania z reguły są kiepskie i pełne przebłysków „O tego zabrakło!”. Na szczęści udało mi się jeszcze załatwić prezentację w XX Liceum Ogólnokształcącym w Gdańsku. Tam miałem okazję opowiedzieć o swojej podróży przed grupą około 120 osób, a po spotkaniu na kartce sobie wypisałem czego mi zabrakło i co muszę poprawić przed spotkaniem na Politechnice, które miało się odbyć jeszcze tego samego dnia o 19 wieczorem.

W Gmachu Głównym Politechniki Gdańskiej pojawiłem się 30 minut przed prezentacją, a już wtedy przed aulą gdzie miało się odbyć spotkanie, czekało juz kilkadziesiąt osób. Przywitałem się ze znajomymi, rozłożyłem sprzęt i gdy ekipa z magazynu „Pod Prąd” była gotowa, otworzyliśmy drzwi i zaczeliśmy wszystkich wpuszczać. O godzinie 19.01 naczelna magazynu, Kasia Michałowska, w dwóch słowach mnie zapowiedziała i skomplementowała fakt, ze dostałem nagrodę „Blog of Gdańsk”. Wtedy dotarły do mnie dwie rzeczy. Po pierwsze to, że mi nie ma czego gratulować, bo wygrałem tylko i wyłącznie dzięki osobom, które na mnie głosowały. Czytelnikom bloga, znajomym, którzy spamowali komputery w pracy, czy rodzince, która informowała wszystkich na około, a mi nic do tego i swój sukces zawdzięczam w znacznej mierze osobom, które w tym momencie siedzą przede mną. I wtedy dotarła do mnie druga rzecz. Wszystkie osoby, które już były na sali i które wciąż napływały przez tylnie drzwi, były tam z mojego powodu. To nie były Kolosy, gdzie przychodzą tysiące ludzi, chcących zobaczyć kilkanaście prezentacji z podróży, tylko kilkaset osób, które przyszły zobaczyć prezentację z mojej podróży, którą większość z nich i tak znała, bo czytała bloga. To był moment, w którym uświadomiłem sobie, że statystyki, które widzę u  na blogu, to nie są same słupki, tylko za każdą kolejną cyfrą kryje się kolejna osoba, z których część właśnie siedziała siedziała przede mną w ścisku, na ziemi.

I się przeraziłem. Przeraziłem się tego, że zawiodę. Czytając mojego bloga mogli sobie wyobrażać kogoś kompletnie innego i że po ludzku bałem się, że nie sprostam temu co sobie wyobrazili. I jakby tego było mało, to nosząc jedną koszulę przez cały dzień, ufajdałem ją przy obiedzie przez co miałem wrażenie, że każdy na sali patrzy się na tą tłustą plamę nad kieszonką.

blog6Ale gdy zacząłem, to jakoś poszło. Poszło tak, że skończyłem po 2 godzinach i 45 minutach opowiadania o podróży, a i tak mam wrażenie, że zapomniałem powiedzieć masy rzeczy. Opowiadając, co jakiś czas patrzyłem w stronę publiczności i aż się w myślach uśmiechałem, bo mimo, że większości nie znałem, to od czasu do czasu wypatrzyłem w tłumie znajomą twarz osoby, której mogłem nie widzieć od kilku lat, aż tu nagle przychodzi na moje trzygodzinne wypociny.

Po całej prezentacji, mimo późnej godziny, ustawiła się do mnie kolejka znajomych i nieznajomych osób, a nawet chłopak, którego  kiedyś sam podwoziłem na stopa, więc strasznie się ucieszyłem i naprawdę, z całego serca przepraszam, że nie było większej sali.

blog5

Po prezentacji porozwoziłem kilkoro znajomych do domu i wraz z siostrą oraz popularną wśród ekipy „autostopika” Marchewką, wróciłem do domu.

Tak na marginesie to dzień ten też był wyjątkowy również z innego powodu. Okazało się, że paczka, którą czytelnicy bloga wysłali do Azmata, dotarła do niego i wysłał organizatorce całej zbiórki wiadomość o treści „Pasha, priviet! My poluchili vash podarok. Spasibo bolshoe! Skoro ot nas toje budet podarki” (Pasza, cześć! Otrzymaliśmy Wasz prezent. Dziękujemy bardzo! Wkrótce od nas także będą prezenty)

Azmat

Co do dalszych planów, to czeka mnie masa prezentacji.
Czwartek:
9.05 – I Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku
19.00 – Kawiarnia Południk 18 w Gdańsk
Piątek:
II Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku
Poniedziałek
Mam wolne;)
Wtorek
8.00 – Gimnazjum nr 7 na Orunii
11.35 III LO w Gdynii
19.30 NZS PG – sala 462

Środa:
Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni

A jutro napiszę dokładnie w których miejscach i kiedy będę miał prezentacje w Malborku, Olsztynie, Łodzi, Toruniu, Poznaniu i Krakowie; )

Categories: Autostopem przez życie | 8 Komentarzy

Bo jak żyć, to z uśmiechem!

Post pisany pod wpływem chwili (i butelki wina) po ponad tygodniu ciszy na blogu.

Wróciłem do rzeczywistości. Nie szarej, tylko wesołej i pięknej w swojej normalności. Nacieszyłem się rodzinką, bliskimi, znajomymi, weekendowym Sopotem i światową Warszawą.

Priorytetem po powrocie do Gdańska były studia. Było to o tyle skomplikowane, ze mimo zaliczenia sesji w pierwszym terminie, to jak zwykle zbieranie wpisów (tak, na Uniwersytecie Gdańskim wciąż obowiązują papierowe, zielone indeksy) odłożyłem na ostatnią chwile. Mało tego. Teoretycznie warunkiem zaliczenia seminarium w ostatnim semestrze było oddanie pierwszego rozdziału magisterki, ale oczywiście wygrało popularne „jutro” tj. po powrocie. Mało tego. Po powrocie uświadomiłem sobie, ze nie pamiętam jak się nazywa mój promotor, a na dodatek zgubiłem kartę obiegową do indeksu i zalegałem z płatnościami za studia(magisterkę robię zaocznie). Właśnie w takiej rozsypce, w stylu najgorszego studenta luzaka, poszedłem do dziekanatu i wbrew pozorom było całkiem łatwo. Wiadomo, na początku były gromy i „jest Pan niepoważny”, ale po 30 minutach tłumaczenia, skończyło się na tym, że wyszedłem ze wszystkim czego potrzebowałem i zapewnieniem, ze nie zostanę skreślony z listy studentów przez kolejne 2 tygodnie. Nie wiem jest na innych uczelniach, ale w Gdańsku mówimy „To jest UG – tego nie ogarniesz” i nigdy nie pojmę jak można czegoś nie załatwić w dziekanacie.

Jak już uporałem się z promotorem, który generalnie specjalnie się nie przejął faktem, ze mu jeszcze nic nie oddałem, to zabrałem się za załatwianie prezentacji z podróży. I tutaj stosuje prostą zasadę. Te szkoły, które pomogły mi się wybić w zeszłym roku i które wsparły młodego chłopaka, bez żadnego zaplecza, mają u mnie pierwszeństwo i dla nich będę robił pierwsze prezentacje. Są to I LO, II LO, V LO, VIII LO, XX LO. Oprócz tego obowiązkowe spotkanie organizowane przez magazyn Pod Prąd, które nie dość, że było moim patronem medialnym, to jeszcze informowało o postępach ostatniej podróży, zorganizowało spotkanie, a o kolejnej pisało artykuły. Listę wszystkich aktualnych prezentacji znajdziecie na samym dole posta.
Co po za tym?
Dosłownie nic. W domu jestem od 10 dni i nie licząc początkowych 5 kiedy to po ludzku siedziałem w domu z rodzinką i wieczorami wychodziłem spotykać się ze znajomymi, to trochę czasu zajeło mi jednak nadrobienie zaległości na uczelni oraz na blogu. Dodatkowo zacząłem przygotowywać prezentację oraz film z podróży i jest to o tyle czasochłonne, że podczas niej zrobiłem ponad 7 tys zdjęć oraz 2,5 tys. ujęć filmowych. Ogarnięcie tego wszystkiego po prostu wymaga czasu.

Prezentacje zaczynam już od poniedziałku i praktycznie codziennie, aż do kolejnego wtorku mam po dwie dziennie, a każda 1,5h lub 3h. Później, miedzy 9.12-15.12 planuję zrobić rajd po Polsce. Na trasie Olsztyn, Toruń, Poznań, Łódź, Wrocław, Kraków,Warszawa, a jak się uda to spróbuję jeszcze zahaczyć o Gliwice i Katowice, bo dostałem od Was dużo wiadomości, żeby właśnie tam pojechać.

To tyle jeżeli chodzi o szybki update z ostatniego tygodnia po powrocie do domu. Jak już ogarnę prezentacje i film, to biorę się za bloga, bo już mi nie wystarcza. Zdaję sobie sprawę, że póki co jest to bardziej dziennik z podróży niż profesjonalna strona, ale to się zmieni. Planuję zrobić zacząć pisać o podróżach i wszystkim na około, co jest warte uwagi. I kto wie, może kiedyś uda mi dzięki niemu coś więcej osiągnąć i zdobyć pracę marzeń.

Z góry uprzedzam pytania o koszty wyprawy, przygotowania i „Co byś zmienił”. Obiecuję o wszystkim napisać obszerne artykuły;)

Przemek.

Prezentacje w Gdańsku:

Poniedziałek 18.11
XX Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku
https://www.facebook.com/events/738974849462425

Politechnika Gdańska
https://www.facebook.com/events/1429708277244145

Wtorek 19.11
VIII Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku
https://www.facebook.com/events/1413520455548646

Pub Bruderschaft w Gdańsku
https://www.facebook.com/events/201396910043930/

Środa 20.11
V Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku – godz. 12.05

Czwartek 21.11
I Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku
https://www.facebook.com/events/655920924460455

Piątek 22.11
II Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku
https://www.facebook.com/events/409899622472004/

Categories: Autostopem przez życie | 5 Komentarzy

7 cudów świata

Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile razy zaczynałem ten wpis i ile czasu zajęło mi jego napisanie. Zastanawiałem się czy opisać powrót do domu, czy spotkania z bliskimi czy może rzeczy, które mnie tak niesamowicie ucieszyły po powrocie, a może po prostu moje przemyślenia. Ale w końcu postanowiłem, że żeby się lepiej przygotować do ostatecznego podsumowania, to potrzebuję jeszcze trochę czasu. Nie mniej jednak opiszę Wam pewną historię, którą opowiedziała mi Stef, gdy jechaliśmy jedynym, wspólnie złapanym stopem. Wprawdzie nieco ją pozmieniałem i po angielsku brzmi lepiej, ale sens pozostaje ten sam.

„Grupę studentów, poproszono o zrobienie listy 7 cudów swiata. Mimo małych różnic, podliczono, że najwięcej głosów otrzymały:

1) Piramidy w Egipcie
2) Taj Mahal
3) Machu Picchuc0
4) Koloseum
5) Bazylika Świętego Piotra w Rzymie
6) Wielki Mur Chiński
7) Kanał Panamski

Jednak podczas dyskusji nauczyciel zauważył, że jedna z uczennic nie oddała kartki, więc zapytał ją czy miała problem z wybraniem tych siedmiu pozycji. Zmieszana odpowiedziała:
-„Tak, trochę. Nie mogłam się zdecydować, bo było jest ich tak wiele”
Nauczyciel uśmiechnął się tylko i zachęcającym głosem powiedział:
– „Powiedz nam jakie masz propozycje, a może wspólnie uda nam się pomóc.

Studentka odłożyła długopis, wyprostowała się na krześle i niepewnie zaczęła czytać.
– „Myślę, że siedmioma największymi cudami świata są:

1) Zmysł wzroku
2) Zmysł słuchu
3) Zmysł dotyku
4) Zmysł smaku
5) Uczucia
6) Śmiech
7) Zdolność do kochania

Gdy skończyła, w sali zapadła grobowa cisza.”

Historia jest prosta i przerysowana, ale oddaje to co jest najważniejsze w podróżach. Świat nie jest piękny, bo człowiek coś zbudował. Świat jest piękny, bo mamy możliwość jego doświadczania. Oczywiście, te tak zwane „cuda świata” trzeba w życiu zobaczyć, bo są fascynujące i robią wrażenie, ale z czasem zaczynamy zwracać uwagę na inne aspekty podróżowania. Rzeczy, które są zwyczajne i które bierzemy za oczywistość, są tak naprawdę cudowne, wyjątkowe i to właśnie je musimy nauczyć się zauważać.

Z podróży na pewno wróciłem mądrzejszy, ale czy nauczyłem się czegoś nowego, to czas pokaże. Podróż, z której dopiero co wróciłem dała mi motywację do rozpoczęcia prawdopodobnie kolejnego etapu w moim życiu, ale prawda jest taka, że to to co gwarantuje sukces, to zdrowe i dobrze wypracowane nawyki, a nie słomiany zapał.

Wiele widziałem i wiele słyszałem. Wiele poczułem oraz wiele przeżyłem, ale rzeczy, które są najważniejsze widzi się sercem, bo są niewidoczne dla oczu. W głowie zostaną mi setki, jeśli nie tysiące, wspomnień z każdego dnia, ale to co zapadało mi w pamięć najbardziej, po każdej kolejnej podróży autostopem, po każdym kolejnym trzaśnięciu trzwiami w aucie czy zaproszeniu do domu, to fakt że ludzie są z natury dobrzy. Jedyne czego nam w życiu trzeba trochę więcej, to zwykłego prostego uśmiechu i solidnego przytulenia

No i na koniec prosto i krótko.

Często słyszę, że nie wytrzymam w domu, bo podróżników ciągnie na trasę. Niestety smutna prawda jest taka, że życie w podróży jest dużo prostsze niż na miejscu, w domu. W podróży martwimy się tylko dniem obecnym, a w życiu codziennym dochodzą obowiązki, plany na przyszłość i odpowiedzialność.  Jasne, można pozostać wiecznym dzieckiem i wypiąć się na schematy „które narzuca nam społeczeństwo”, ale nie jestem jedną z tych osób. Wprawdzie nie wyobrażam sobie siebie w biurze do końca życia, ale miło by mi było gdybym w końcu znalazł porządną pracę. Moje marzenie? Praca związana z pisaniem, podróżami lub po prostu wymagająca kreatywnego myślenia, a nie powtarzania w kółko tych samych czynności i schematów. Ale to spokojnie,bo póki co muszę ogarnąć uczelnię, zdjęcia i prezentację, a za szukanie pracy wezmę się za tydzień, jak już nacieszę się rodziną, bliskimi, znajomymi i tym cudnym Gdańskiem, który mimo korków na Słowackiego, smrodu od wysypiska Szadółkach i tłoku o poranku w SKMkach jest miastem, które kocham, bo „tam dom Twój, gdzie serce Twoje”. A moje jest właśnie w Gdańsku.

Categories: Autostopem przez życie | 7 Komentarzy

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.